7 listopada 2024
Bundespräsident Frank-Walter Steinmeier hat am 7. November zu einer Veranstaltung zu 35 Jahren Friedliche Revolution ins Schloss Bellevue eingeladen. Damit würdigte er im Jahr des Doppeljubiläums 75 Jahren Grundgesetz/35 Jahre Friedliche Revolution nun die Menschen, die Freiheit und Demokratie im Osten Deutschlands errungen haben.
35 rocznica upadku muru berlińskiego i miała być u prezydenta Niemiec rutynowa impreza. ……………. Nic z tego.
Pisarz Marko Martin wygłosił takie przemówienie, że buty spadają. Dzisiejszy prezydent Niemiec to były minister spraw zagranicznych w rządzie Merkel. Kadry SPD i ich dorobek. Po tym przemówieniu prezydent wybuchł. Proszę przeczytać, jest dużo o Polsce.
„Szanowny Panie Prezydencie, Panie i Panowie – ale przede wszystkim nasi szanowni polscy goście, w tym bohaterowie rewolucji Solidarności i współinicjatorzy strajku w Stoczni Gdańskiej:
bez waszej odwagi nie byłoby w ogóle „1989”. Ponieważ najwyraźniej nie zostaliście zaproszeni do włączenia się do niemieckiego panelu, który odbędzie się dzisiaj, serdecznie dziękuję z tego miejsca, Dziekuję bardzo!
35 lat pokojowej rewolucji i – jedno ze skojarzeń pamięci – to trafne zdanie Wolfa Biermanna po jego powrocie po denaturalizacji na koncercie w Lipsku w grudniu 1989 roku: „Och, było nas tylko kilku – a wielu pozostało”.
W każdym razie miliony obywateli NRD nie wyszły wówczas na ulice, ale czekały za zasłonami swoich salonów – co nie jest oceną wartościującą, a jedynie sprawdzeniem faktów, które wyjaśnia niektóre z cech mentalności, które przetrwały.
Mentalność tę można rozpoznać po tym, jak radzi sobie z przeszłością.
Jeśli istnieje dziś wschodnioniemieckie społeczeństwo obywatelskie – a jest ono ważniejsze niż kiedykolwiek – to przede wszystkim dzięki niezwykle odważnym demonstrantom z jesieni 1989 r., ich dzieciom, a teraz często nawet wnukom, w dużych i średnich miastach Niemiec Wschodnich. (Należy również wspomnieć i napisać o ciągłej samotności i izolacji tych emancypacyjnych „89ów” i ich spadkobierców w niezliczonych mniejszych miastach, czasem także wśród przyjaciół i rodziny).
Być może niektórzy zadadzą sobie teraz pytanie, czy taki ton jest odpowiedni w 35. rocznicę pokojowej i udanej rewolucji. Kontrpytanie: Czy „właściwe” byłoby przemilczenie faktu, że dwie nieliberalne partie odniosły miażdżące zwycięstwa w ostatnich wyborach landowych we wschodnich Niemczech, jedna z nich skrajnie prawicowa i obie otwarcie proputinowskie i szerzące najbardziej niesławną kremlowską propagandę, która, przynajmniej w przypadku autorytarnego kultu Wagenknecht, nie wydaje się zbytnio przeszkadzać dwóm głównym partiom demokratycznym w ich różnych negocjacjach? Czy „właściwe” jest odmawianie refleksji nad korzeniami tego wszystkiego, bo „1989” najwyraźniej nie zawsze był wyzwalającą cezurą, za którą tak długo się go uważało?
I nie, takie dociekanie nie jest autoreferencyjną krytyką dyskursu, ale prowadzi prosto do teraźniejszości. Dlaczego, według reprezentatywnych sondaży, a także nastrojów na ulicach, w biurach i fabrykach, a wieczorami przy kuchennym stole, żywotne wsparcie dla Ukrainy, która jest przedmiotem morderczego ataku, jest znacznie mniej popularne na wschodzie niż na zachodzie kraju?
To, co można tam usłyszeć raz po raz, poza abstrakcyjną i często tylko udawaną troską o „pokój”: „Putin, Putin, zawsze tylko Putin – a co z nami?”. Z tej absurdalnie wąskiej perspektywy nawet agresywna wojna przeciwko Ukrainie wydaje się być kolejnym zachodnim pretekstem, by nie przejmować się obawami wschodnich Niemców. Podobnie jak debata na temat zmian klimatycznych, kryzys uchodźczy z 2015 r., stary i nowy antysemityzm czy wojny w byłej Jugosławii na początku lat 90. były postrzegane przez wielu jako nic więcej niż wymuszanie – zwłaszcza dla nich samych – i jako narcystyczne wykroczenie, które następnie próbowało wyartykułować się poprzez skomlenie: „A my, kto się nami przejmuje?”.
Pisarz Uwe Johnson, który uciekł z NRD w 1959 roku, opisał tę mentalność w 1970 roku: „Tak dzieci mówią o swoich rodzicach. Tak dorośli mówią o kimś, kto miał figurę ojca”. Jednak uczciwe rozpoznanie takich uporczywych wad i „delegacji w górę” dałoby szansę na prawdziwe wyzwolenie, na radosne odkrycie własnych możliwości działania. I – tak, to też – dla rodzaju aktywnej solidarności, którą praktykuje już całkiem sporo Niemców Wschodnich w każdym wieku, nieprzypadkowo często w odniesieniu do „89”.
W końcu to na Ukrainie rozstrzyga się teraz, czy „89” naprawdę zapoczątkował trwałą historię wolności, jak głosi modne hasło, czy też był tylko rodzajem przerwy na oddech w historii świata. A jednak wydaje się, że zbyt wielu ludziom zarówno w Niemczech Wschodnich, jak i Zachodnich brakuje wglądu i woli, by uznać ten fakt – i odpowiednio działać. Ale czy było inaczej wcześniej – w latach 80. i w odniesieniu do Polski, gdzie prawie cała ludność z ogromną odwagą stanęła przeciwko dyktaturze?
Choć polski opór był inspirujący dla NRD-owskich działaczy na rzecz praw obywatelskich, duża część społeczeństwa słyszała zupełnie inne rzeczy. Dlaczego „Polacy” po prostu nie idą do pracy, zamiast strajkować i nieustannie domagać się wolności i „nas” denerwować ? W państwowych mediach to brzmiało tylko trochę bardziej zawoalowanie.
Od dawna myślę o tym bardzo wczesnym doświadczeniu zaprzeczonej solidarności. Czy nie powtarza się ono dziś w lodowatych żądaniach wzywających napadniętą Ukrainę do ostatecznego zaprzestania oporu i oddania się rosyjskim okupantom bez walki – mimo że dyktatura w Niemczech Wschodnich ostatecznie upadła w 1989 roku, a kontekst jest teraz zupełnie inny?
Ale skąd ta nagła inflacja koncepcji pokoju, mimo że zdecydowana większość młodych ludzi i mężczyzn, którzy dorastali w NRD, tak samo rzadko odmawiała służby wojskowej, jak wcześniej rzadko odmawiała udziału w lekcjach nauk wojskowych w szkole, szkoleniach przedobozowych podczas praktyk zawodowych, a później ćwiczeń tak zwanych „kompanijnych grup bojowych”? Czy to możliwe, że reżimowa propaganda, która postrzegała „pokój” jako gwarancję tylko wtedy, gdy służy on interesom Kremla, podczas gdy sojusz obronny NATO był oczerniany jako „imperialistyczny podżegacz wojenny”, nadal ma tu wpływ?
Błędem byłoby jednak błędne rozumienie tego jako „typowo wschodniego” i tym samym eksternalizowanie go. Była to bowiem i jest, by tak rzec, podwójnie niemiecka historia, a bzdury, które opowiadano (i opowiada się) na Zachodzie, zawsze odbijały się na Wschodzie. Na przykład w 1982 r. Egon Bahr w czasopiśmie „Vorwärts” nazwał Solidarność „zagrożeniem dla światowego pokoju”. Obłąkańcza infamia, którą poeta Peter Rühmkorf, do dziś powszechnie czczony jako wywrotowy subtelny duch, sekundował w ten sposób – w surowej dykcji nazistowskiego pokolenia ojców: „Nikt na świecie nie może nakazać narodowi polskiemu więcej niż pracy i dyscypliny – ale kto będzie miał odwagę je narzucić?”.
Wczorajsi rozumiejący sowietów i dzisiejsi rozumiejący Putina.
Ale co to ma wspólnego z 35. rocznicą pokojowej rewolucji w NRD? Z pewnością więcej, niż byśmy chcieli. W końcu ta wypaczona koncepcja pokoju, która jest całkowicie pozbawiona kwestii trwania, stabilności i sprawiedliwości, krąży teraz tam i z powrotem między Wschodem a Zachodem niczym tkackie czółenko. I z ręką na sercu: czy naprawdę w zbiorowej pamięci uznaje się, że pierwszy kamień muru berlińskiego został kiedyś wyciosany w stoczni Lenina w Gdańsku? Czy uznaje się, że wychwalana polityka odprężenia opierała się na zwiększeniu wydatków na obronę w PKB Niemiec Zachodnich – i oczywiście na parasolu ochronnym NATO i amerykańskiej polityce, która w imponujący sposób pokazała Związkowi Radzieckiemu granice jego ekspansjonistycznej potęgi?
Myślę, że to wiele mówi o lokalnym zapominaniu historii – po raz kolejny na Wschodzie i Zachodzie – celowo wypierając to wszystko i zamiast tego nadal oddając się nostalgicznym wspomnieniom o „dobrym carze Gorbim”, za którego rządów Kreml nie rozjeżdżał czołgami i nie strzelał do cywilów. (Innymi słowy, w „krwawą niedzielę w Wilnie” 13 stycznia 1991 r. tak się stało – w czasie, gdy zjednoczenie już dawno przebiegło gładko, a teraz wszyscy Niemcy mogli oddawać się swojemu ulubionemu hobby – po prostu zajmować się sobą, najlepiej narzekając na wszystko).
„Za naszą i waszą wolność” to polskie zawołanie od XIX wieku, które zrozumieli obrońcy praw obywatelskich w NRD i oczywiście przede wszystkim mieszkańcy Europy Wschodniej, w 1989 roku, a także później, w 2004 i 2013/14 roku podczas demokratycznych rewolucji w Kijowie, z europejskimi flagami w rękach demonstrantów. Tymczasem wydaje się, że pogarda, która niegdyś przemawiała ze słów Egona Bahra, przebrana za geopolitykę i realpolitik, nadal wywiera wpływ.
Gerhard Schröder, wciąż bez skrupułów wielce grandilokwentny przyjaciel masowego mordercy na Kremlu, otrzymuje już gwarancje od nowego sekretarza generalnego partii kanclerskiej, że wciąż jest dla niego miejsce w niemieckiej socjaldemokracji. Nawiasem mówiąc, ku takiemu samemu przerażeniu wschodnich Europejczyków i doświadczonych socjaldemokratów, musieli oni usłyszeć od ówczesnego ministra spraw zagranicznych w 2016 r., że manewry NATO na wschodniej flance w celu ochrony tamtejszych demokracji to „pobrzękiwanie szabelką i podżeganie do wojny”. Pobrzękiwanie szabelką i podżeganie do wojny?
Panie prezydencie, z całym szacunkiem, projekt Nord Stream, którego SPD i CDU trzymały się tak żałośnie długo wbrew wszelkiej uzasadnionej krytyce, był tylko „mostem” – pańskie słowa z wiosny 2022 roku – o tyle, o ile jeszcze bardziej zachęcił Putina do agresji, w jego kalkulacji, że Niemcy, skądinąd mistrzowie świata w moralizowaniu, nie pozwolą zepsuć lukratywnej umowy, Ukraina czy nie Ukraina. I po raz kolejny jasnowidzące ostrzeżenia w Europie Wschodniej zostały zignorowane z dużą arogancją. I to również zagrożona Europa Wschodnia musi ponieść konsekwencje – w najbliższej przyszłości, co więcej, być może nawet bez amerykańskiej pomocy.
Za naszą i waszą wolność: to udręczona ludność cywilna na Ukrainie, a także żołnierze i żołnierki ukraińskiej armii, którzy swoim oporem starają się również chronić wolność, która istnieje w całych Niemczech od 1989 roku – nawet teraz, w tej chwili i za niewyobrażalną cenę. I nie, ci wojskowi i wschodnioeuropejscy naukowcy i politycy w Niemczech, często tak karygodnie są izolowani we własnych partiach, którzy dzień po dniu zastanawiają się, w jaki sposób najechany kraj może być wspierany lepiej niż wcześniej – ci oddani mężczyźni i kobiety nie zasługują na potępienie jako „eksperci od kalibru”, sugerując, że są „hałaśliwymi” wichrzycielami.
Nazwijmy rzeczy po imieniu: Wszystko to jest czymś więcej niż tylko słownymi przejęzyczeniami, które są następnie sumiennie wycofywane. W końcu to tutaj uwidaczniają się fatalne wzorce myślowe, a twierdzenia te wygłaszane są praktycznie z najwyższego poziomu, które następnie natychmiast rozprzestrzeniają się w sferze publicznej i wprowadzają tam dodatkowe zamieszanie. Jednak w czasach wzmożonego kryzysu jasność myśli ma wielką wartość.
Skoro, pozwolę sobie zakończyć tą myślą, zwłaszcza teraz, 35 lat po upadku muru berlińskiego, często mówi się o tym czy innym „deficycie na Wschodzie” – co z debatą na temat deficytu wiedzy, działania i uczciwości na Zachodzie, który również powinien zostać uznany i przezwyciężony? I nie jako czysto retoryczne ćwiczenie pokutne, ale jako konieczne pożegnanie z ogólnoniemieckimi kłamstwami i represjami życia, ponieważ kosztują one życie gdzie indziej, całkiem konkretnie i strasznie.
Na wspomnianym na początku koncercie Wolfa Biermanna w Lipsku w 1989 roku przemawiał również pisarz Jürgen Fuchs, który po raz pierwszy mógł wrócić na Wschód po uwięzieniu przez Stasi i ekspatriacji. Zacytował on słowa jednego z rosyjskich dysydentów, które są dziś tak samo aktualne jak zawsze: „Prawda jest łagodna; jest radykalna, ale też zdolna do przebaczenia. Jednak sprawiedliwość i przebaczenie nie są możliwe przed i poza prawdą”.
Panie i panowie, chociaż niektórzy z was mogli mieć nadzieję lub oczekiwać nieco innego przemówienia, dziękuję za wysłuchanie mnie.”
Koniec przemowienia.
rekacja po :
„Marko Martin: Frank-Walter Steinmeier rzucił się na mnie z furią, stracił panowanie nad sobą. To było na przyjęciu po wydarzeniu. Steinmeier oskarżył mnie o zniesławienie go. Najwyraźniej poczuł się osobiście urażony moimi słowami. Zawsze postrzegałem go jako „urzędniczy automat”, ale Steinmeier może oczywiście postępować inaczej.
Niemiecka polityka wobec Rosji, za którą był współodpowiedzialny, jest uważana za porażkę.
To prawda.
Co zmotywowało Pana do wygłoszenia tego przemówienia? Tematem wydarzenia było „35 lat pokojowej rewolucji” w NRD.
Po 35 latach nadszedł czas, aby podważyć zwykłą rutynę upamiętniania. To zawsze te same frazy. Można to było usłyszeć wczoraj w przemówieniu prezydenta federalnego. Wyczuwa się w nim wiele poczucia winy, mało empatii, a przede wszystkim bardzo, bardzo mało zaangażowania w tło roku 1989 – w fakty i okoliczności, które do dziś są absolutnie niezbędne, aby zrozumieć, co się wydarzyło, z czym mamy obecnie do czynienia i czego możemy się spodziewać w przyszłości.
Czy była to wyrachowana prowokacja? W końcu nowo mianowany sekretarz generalny SPD Matthias Miersch stara się zrehabilitować przyjaciela Putina Gerharda Schrödera, a i Frank-Walter Steinmeier nigdy nie przyznał się do błędów w swojej polityce wobec Rosji bez większych przykrości.
Ironia tego wszystkiego polega na tym, że nie powiedziałem nic szczególnie nowego. Eksperci zajmujący się Europą Wschodnią, tacy jak historyk Franziska Davies, obserwatorzy z zagranicy, tacy jak André Glucksmann czy Timothy Garton Ash, wielokrotnie ostrzegali przed Putinem i agresywną Rosją na przestrzeni lat i dziesięcioleci. Oni i wielu innych. Ale Steinmeier był po prostu ślepy.
Na co?
Rosyjskie imperium od dawna zajmuje czołową pozycję przeciwko liberalnemu Zachodowi, ale SPD nadal odmawia zaakceptowania tej prawdy, która była wielokrotnie analizowana przez poważnych historyków. Próba rehabilitacji Gerharda Schrödera mówi sama za siebie. A prezydent federalny nie jest skłonny do prawdziwego nazwania własnych błędów i błędnych osądów poza retorycznymi ćwiczeniami pokutnymi.”